Ceremonia Ayahuasca 23-26.05.2019
Przygotowania do mojej pierwszej ceremonii trwały koło dwóch miesięcy, choć tak naprawdę zaczęło się to już dawno temu, gdy wkroczyłem świadomie na ścieżkę rozwoju duchowego.
Ale po kolei.
Na jakiś czas przed ceremonią trzeba zacząć się stosować do ogólnych zasad czyli unikać niektórych ( a może nawet większości potraw i napojów 😉 ), alkoholu, narkotyków i leków chemicznych. Starać się oczyścić ciało i umysł. Wstrzymać się od seksu. Dobrze jest też przestać palić papierosy. To akurat mi się nie udało, ale do następnej ceremonii na pewno to zrobię.
Ayahuasca to potężna moc ze świata roślin, pozwalająca na wejrzenie w głąb siebie. Nie jest to wycieczka po wizje, jak niektórzy sobie to wyobrażają. Nieodpowiednie przygotowanie może nieść za sobą poważne konsekwencje. Dlatego uważam, że należy się wybrać do doświadczonych szamanów, którzy przeprowadzają ceremonię w niewielkich grupach, gdzie każdy będzie miał odpowiednią ich opiekę. Jeszcze jedna ważna zasada, by nie oczekiwać żadnych konkretnych przekazów, bo to co przyjdzie może być czymś zupełnie innym. I jedno wiem. Życie po ceremonii się zmienia. I choć wiedziałem o tym, to wydarzenia z 4 dni były nawet dla mnie zaskoczeniem. Bardzo miłym zaskoczeniem.
Czwartek
Rano na lotnisku spotykam jedną z uczestniczek ceremonii, Magdę. Nasza wspólna podróż trwała aż do późnego popołudnia. Dużo rozmawialiśmy, przede wszystkim o sprawach własnego rozwoju duchowego, choć i inne „niematerialne” 🙂 😉 tematy też były poruszane. Gdy w końcu dotarliśmy do naszego końcowego przystanku, tam odebrał nas szaman Jarek, podwiózł swoim autem i w ten sposób dotarliśmy na miejsce ceremonii. W drzwiach przywitały nas dwa cudowne psy, które były razem z nami przez cały czas i które bardzo, ale to bardzo nam pomagały swoją obecnością. Po wejściu poznaliśmy szamankę Aldonę i szamankę Agnieszkę do pomocy.
Gdy już zebrała się cała grupa czyli Ola z Dawidem, Sławek, Dominika, Krzysiek, Magda oraz ja i zostaliśmy rozlokowani w pokojach, nastąpił moment wyłączenia i oddania telefonów. Po raz pierwszy od lat, nie miałem kontaktu ze światem zewnętrznym. I powiem wam że jest to niesamowicie cudowne uczucie. Muszę to powtarzać częściej. Jest wtedy czas na rozmowy i na zajrzenie w głąb samego siebie, bez możliwości, że ktoś będzie przeszkadzał.
Zebraliśmy się na kolacji. Zaserwowano nam przepyszne wegańskie jedzenie, w większości przygotowane osobiście przez szamana i takie było przez cały pobyt. Przyszedł czas byśmy się przedstawili i pokrótce opowiedzieli o sobie i z jaką intencją przyjechaliśmy by uczestniczyć w ceremonii Ayahuasca. Ja przyjechałem przede wszystkim, by Aya pokazała mi moją dalszą ścieżkę w życiu i czy mój wybór który czułem w swym sercu był słuszny. Nie zostałem upoważniony by opisywać innych więc ten etap pominę.
Po nim każdy z nas wyciągał kartę tarota, by móc się dowiedzieć, co podświadomość lub nadświadomość ma do powiedzenia w sprawie ceremonii. Karty te wybieraliśmy kilka razy podczas tych dni i za każdym razem wyciągałem takie, które potwierdzały to co robię i chcę robić w przyszłości.
Po tym dostaliśmy zadanie, by na kartkach zapisać to, czego chcielibyśmy się pozbyć w życiu. Szaman rozpalił przed domem małe ognisko i w nim te kartki spłonęły. Jest to rytuał, gdzie symbolicznie pozbywamy się tego co uważamy, że już nam nie służy a czasem wręcz przeszkadza w dalszym rozwoju duchowym.
Po raz pierwszy też uczestniczyłem w ceremonii rapeè. Tym którzy nie wiedzą o co chodzi wyjaśniam w pewnym skrócie, gdyż pewnych aspektów własnego doświadczenia nie można w żaden sposób opisać słowami.
Otóż rapeè to mieszanka sproszkowanego dzikiego tytoniu, nasion i kwiatów z leczniczych roślin i ziół oraz popiołów leczniczych drzew startych na pył. Wszystko co wchodzi w jej skład, uważane jest za święte. Mieszanki dostępne na rynku, w większości pochodzą z Ameryki Południowej, od różnych plemion. Ta którą my stosowaliśmy, została stworzona i przygotowana przez naszego szamana. Sposób jej przyjmowania jest bardzo prosty. Poprzez rurkę zwaną tepi jedna osoba wdmuchuje niewielką ilość rapeè w nozdrza. Najpierw w lewe a potem w prawe. Wiąże się to z tym, że lewa strona odpowiada za przyjmowanie a prawa za oddawanie. Ceremonia rapeè służy oczyszczeniu, zarówno duchowemu jak i fizycznemu. Na poziomie niematerialnym, przede wszystkim pomaga w oczyszczeniu umysłu z chaosu i negatywnych myśli a na poziomie cielesnym oczyszcza zatoki oraz szyszynkę.
Usiedliśmy na czym kto mógł (kanapy i poduszki na podłodze) w salonie i po kolei podchodziliśmy do szamana, który aplikował nam rapeè. Po podaniu, większość z nas zareagowała usuwaniem nadmiaru wydzieliny z zatok, która wręcz pchała się przez nos. Oczywiście przy tym było silne łzawienie i czerwone oczy. Podeszliśmy do tego jednak z humorem. Gdy przyszła kolej na mnie i szaman wdmuchnął mi rapeè, spodziewałem się dokładnie tej samej reakcji. Jednak o dziwo, do oczu napłynęło mi tylko kilka łez a w zatokach poczułem przyjemne lekkie pieczenie. Kilka minut później spłynęło mi to w stronę gardła, co wyplułem. Nie ukrywam, że nie tylko ja byłem zdziwiony takim rozwojem sytuacji. Ale widocznie nie potrzebowałem aż tak silnego oczyszczenia. Na pewno ta święta mieszanka bardziej mnie wyciszyła i zrelaksowała. Podczas tych prawie czterech dni pobytu, wielokrotnie siadaliśmy i relaksowaliśmy się właśnie rapeè. Zresztą od tamtych dni, towarzyszy mi ona niemal zawsze. Sam zrobiłem z bambusa zarówno tepi jak i kuripe, więc mogę sobie zawsze ją podać. Oczywiście najlepiej jest to robić w spokojnym i cichym miejscu, by poczuć pełnię jej działania.
Mimo zmęczenia podróżą, siedzieliśmy jeszcze dość długo i rozmawialiśmy na bardzo różne tematy. Jak można się domyślać, nie były to rozmowy o sporcie, samochodach czy modzie 😉 😉 a bardziej o rozwoju duchowym itp.
Piątek
Obudziłem się koło 8.30. Gdy wstałem i wyszedłem z pokoju, usłyszałem już krzątanie się innych, zarówno na górze jak i na dole domu. Dzień rozpoczęliśmy śniadaniem, wegańskim oczywiście. Do picia były do wyboru woda, soki lub ziołowe herbaty. Była też zdrowa alternatywa kawy czyli Ilex Guayusa którą ze sobą przywiozłem.
Po zjedzeniu posiłku i posprzątaniu zebraliśmy się przy stole by dowiedzieć się więcej o naszych portretach numerologicznych. Na 7 uczestników pojawiły się aż 3 liczby mistrzowskie 33. Jedną z tych osób jestem ja a wiedziałem o tym już sporo wcześniej. Jak ktoś się tym interesuje, to wie co one oznaczają, więc nie będę się tu zbytnio rozpisywał w tym temacie. Wspomnę jednak, że u każdego w zasadzie wszystko się zgadzało.
Po obiedzie wybraliśmy się na przechadzkę wśród okolicznych pól, by odprawić rytuał zerwania wszelkich dawnych przysiąg i obietnic, nawet tych pochodzących z poprzednich wcieleń. Może wydawać się to niektórym dziwne, ale to zadziałało. Wielokroć nie zdajemy sobie sprawy z tego co nas wiąże. Każda wypowiedziana przysięga a nawet prosta obietnica, której się nie dotrzymało, powoduje skutki w naszej podświadomości. Tam przecież jest wszystko co do tej pory wydarzyło się w naszym życiu. Każde słowo, każda myśl niesie ze sobą energię tworzenia lub destrukcji. A przysięgi tworzą blokady, gdyż podświadomość chce za wszelką cenę ich dotrzymać. Gdy w świadomości takie przysięgi się łamie, wtedy podświadomość próbuje to zrekompensować gdzie indziej, uniemożliwiając działanie w innym kierunku.
Po rytuale poczułem się dużo lżej, tak jakby zostały zrzucone ze mnie ciężary lub pozrywane więzy.
Po powrocie do domu, zajęliśmy się przygotowaniami do głównej ceremonii. Po kolei braliśmy szybki prysznic i przebieraliśmy się w białe stroje. Każdy też przygotował sobie niezbędną butelkę z wodą. Okazało się w tym momencie, że moja zapobiegliwość czyli zabranie ze sobą dwóch butelek bardzo się przydała, bo mogłem jednej użyczyć Dominice. Butelki muszą być „ubrane” w coś miękkiego np. skarpety, by w razie przewrócenia się nie hałasować i nie przeszkadzać innym uczestnikom podczas ceremonii.
W międzyczasie, w pomieszczeniu gdzie miała się odbyć ceremonia pomogliśmy rozłożyć maty i koce. Na chwilę zostało ono zamknięte, by szaman mógł oczyścić je z niepotrzebnych podczas ceremonii energii. W powietrzu uniósł się wonny dym i po kilku minutach drzwi się otworzyły. Szaman Jarek wyszedł i zaczął nas zapraszać do środka. Przed wejściem, każdy z nas został również okadzony oczyszczającym dymem.
W końcu wszyscy znaleźliśmy się wewnątrz. Po raz ostatni została udzielona najważniejsza instrukcja, czyli że pod żadnym pozorem nie możemy się odzywać w czasie trwania ceremonii. Wiąże się to z tym, że jesteśmy otwarci na wszelkie sugestie pochodzące z zewnątrz a jedno wypowiedziane do kogoś słowo może zniweczyć całe osiągnięcia i poprowadzić w zupełnie niezamierzonym kierunku.
Pomieszczenie oświetlały zapalone świece, a w tle sączyła się cicho muzyka relaksacyjna. Każdy z nas wybrał sobie miejsce, jednak szaman zdecydował o małej zmianie, by na przemian leżeli obok siebie kobieta i mężczyzna. Było to proste, gdyż reprezentantki płci pięknej były cztery a nas trzech.
Kieliszki z miksturą z ruty czyli inhibitorem MAO były już napełnione, więc po kolei wszyscy podchodzili aby ją spożyć. Po kilku minutach od jej przyjęcia zostały napełnione napojem bogów i w tej samej kolejności wypijaliśmy swoje porcje. Należy tu wspomnieć, że zarówno przed jak i po wypiciu, wypada podziękować Ayahuasce za jej dar i moc. Ale choć jest to zupełnie indywidualna sprawa, to należy pamiętać, że dzięki świętym roślinom mamy możliwość zobaczenia rzeczy, które na co dzień są przed nami zakryte i poczuć je takimi jakimi są bez żadnej oceny umysłu.
Co ciekawe, dla właściwie każdego Aya ma inny smak. Dla mnie był to sok z cierpkich wiśni i było to całkiem przyjemne wrażenie. Uśmiechałem się jednak gdy patrzyłem na miny pozostałych uczestników, gdyż po nich można było się zorientować, że ciemny płyn z kieliszka wybitnie nie trafił w ich gusta a większość bardzo się krzywiła czując go na swoich kubkach smakowych.
Zajęliśmy swoje miejsca i w głębokim skupieniu czekaliśmy na to, co miało się wydarzyć. Kilka może kilkanaście minut po rozpoczęciu, szaman zamienił miejscami dwie dziewczyny, gdyż wyczuł, że tam gdzie one się znajdowały energia nie płynęła prawidłowo. Tak więc koło mnie znalazła się Dominika na miejsce Magdy.
W tym miejscu zacznę swoją pierwszą relację z moich przeżyć wewnętrznych.
Siedziałem na materacu, gdy poczułem nieodpartą potrzebę by się położyć. W moich nogach położył się jeden ze wspaniałych psich pomocników i towarzyszył mi dość długo. Czułem jak przez moje ciało zaczyna płynąc czysta Energia Wszechświata. Wielu uczestników ceremonii w tym momencie zaczyna dostawać wizje z przeszłości i przyszłości. U mnie nic takiego jednak nie nastąpiło. Wtedy zrozumiałem, że ja dużo bardziej czuję przepływy energetyczne niż je widzę.
Wśród pytań i jednocześnie odpowiedzi które mi nachodziły, znalazło się jedno. Czy ta ścieżka rozwoju, jest tą którą powinienem iść. Pytanie i odpowiedź zarazem. Wszystko co robiłem do tej pory, prowadziło mnie do tego czasu i miejsca. Od tego momentu wiem, co powinienem w życiu dalej robić i to realizuję. Pod koniec pierwszej części pojawiły mi się przepiękne, o nieziemskich kolorach i kształtach figury geometryczne i fraktale. Trwało to jednak krótko. To było jakby potwierdzenie tego, że mam się skupić na tym co czuję w sercu, na wibracjach ciała i że nie zawsze będę coś „widział” ale że zawsze będę to czuł.
Trzeba tu koniecznie wspomnieć, że Ayahuasca powoduje zarówno oczyszczenie duchowe jak i fizyczne. Więc naturalnym był fakt, że ludzie po jej wypiciu mogą wymiotować. I tak też było i podczas naszej ceremonii.
Rozbłysło delikatne światło i nastąpiła krótka przerwa na powrót do rzeczywistości. Jednak już zupełnie innej niż była dwie godziny wcześniej. Rozejrzałem się dokoła i zobaczyłem jak twarze większości się zmieniają, poczułem jak otwierają się ich serca. Serce podpowiedziało mi, co mam robić za chwilę.
W czystych kieliszkach pojawiła się ruta i Ayahuasca a więc znak, że za chwilę znowu będziemy podróżować do wnętrza siebie, by spojrzeć w głębszej perspektywy na traumy i strachy zalegające gdzieś w głębokich warstwach podświadomości, by zmierzyć się z własnymi często nieuświadomionymi strachami.
Po przyjęciu świętego napoju, zajęliśmy swoje miejsca i ponownie w ciszy i głębokim skupieniu zaczęliśmy zanurzać się w siebie. Tu chcę tylko nadmienić, że podczas wszystkich czterech części, towarzyszyły nam dwa przewspaniałe, kochane psy, które tylko sobie znanym sposobem wspomagały nas odbierając negatywne lub wzmacniając pozytywne energie przepływające przez nasze ciała. Wiedziały zawsze koło kogo i w którym miejscu się położyć i potrafiły tak leżeć przez dłuższy czas.
Gdy zamknąłem oczy, poczułem jak powoli ogarnia mnie wszechobecna Miłość. Ta najwyższa, bezwarunkowa, gdzie tak samo kocha się wszystkich i wszystko we Wszechświecie, gdzie czuje się absolutną Jedność z całym Uniwersum. Wtedy też naprawdę poczułem, jak w kierunku wszystkich, przeze mnie Energia Miłości. Na tej ceremonii miałem właśnie to zadanie, by swoją obecnością Ją pokazać i podzielić się Nią ze wszystkimi, by pomóc napełnić ich serca. Od czasu do czasu w milczeniu ale ze szczęściem i uśmiechem na twarzach, przytulaliśmy się do siebie jak ludzie którzy znają się od zawsze, by bez słów podzielić się swym wewnętrznym szczęściem lub wyrzucić z siebie poprzez łzy, to co na sercach zalegało.
Ucichła muzyka i znów rozbłysła stojąca gdzieś w kącie lampa. Choć było już dość późno, to jednak musieliśmy się podzielić swoimi wrażeniami. To co każdy z nas przeżył było czymś wręcz nieziemskim i mimo zmęczenia rozmowy trwały i trwały. W końcu jednak trzeba było iść spać by z nowymi siłami zacząć kolejny dzień.
Sobota
Po śniadaniu zaczęliśmy rozpracowywać nasze portrety numerologiczne. Tym razem pod kątem ciało/materia, dusza/psyche i umysł/duch. W moim przypadku potwierdziło się to co wiedziałem już wcześniej, że w tym wcieleniu zostałem „wyposażony” w bardzo silne ciało. Pozostałe elementy również się zgadzały i podobnie było też u innych. Nie będę się tu jednak rozwodził nad szczegółami.
Przed obiadem mieliśmy trochę czasu wolnego, i jak to było w podczas każdej takiej przerwy, prowadziliśmy ożywione dyskusje na różne tematy. Tutaj pierwsze skrzypce grała przede wszystkim szamanka Aldona, choć każdy a zwłaszcza Krzysiek miał coś do powiedzenia i podzielenia się z innymi swoją wiedzą i doświadczeniami. Przewodnim motywem był oczywiście rozwój osobisty i dostrzeżenie Piękna i Miłości w sobie.
Po obiedzie, tak jak dzień wcześniej, wybraliśmy się na spacer po ścieżkach wiodących wśród pól. Tym razem jednym z naszych zadań było nabrać pełni zaufania do innych. Szaman rozdał nam opaski oczy, ustawił nas w szeregu, kazał położyć dłonie na barkach osoby z przodu, po czym zaczęliśmy maszerować. Dziwne to jest uczucie iść bez możliwości zobaczenia gdzie. Bez zaufania, że każda osoba przede mną idzie we właściwym kierunku było by ciężko. Po przejściu sporego odcinka zatrzymaliśmy się i każdy z nas miał się kilka razy okręcić wokół siebie. Potem wskazać palcem na roślinę, którą szaman zerwał i dał nam do ręki. Miała ona za zadanie przekazać nam wiadomość od Matki Ziemi. Ja wskazałem, jak się nieco później okazało na źdźbło trawy. Gdy je wziąłem od Jarka i zacisnąłem w dłoni nie poczułem nic. Dopiero w drodze powrotnej, gdy je położyłem na języku poczułem coś dziwnego, coś czego do tej pory nie umiem do końca zinterpretować.
Podczas spaceru nie obyło się oczywiście bez ogólnej wesołości. Przyczyniło się do tego zadanie, w którym mieliśmy po kolei kłaść się koło siebie na ziemi i udawać małe, ślepe jeszcze szczeniaczki. Gdy siedem dorosłych osób z zawiązanymi oczami to robi, to trudno obyć się bez śmiechu.
Po powrocie z przechadzki był czas na herbatę (ziołową oczywiście) oraz kolejne dyskusje o otaczającej nas rzeczywistości i nie tylko.
Wspomnę jeszcze to, że nie byłem jedyną osobą palącą papierosy i na krótkie przerwy by zaciągnąć się dymem wychodziłem z Agnieszką. Oczywiście zawsze ktoś się dołączał, by uczestniczyć w ciekawych dyskusjach prowadzonych przez nas na zewnątrz domu.
Zbliżał się wieczór, więc zaczęły się przygotowania do głównego wydarzenia dnia. W salonie znów pojawiły się materace i koce oraz zapłonęły świece. Pokój znów został zamknięty w celu oczyszczenia dymem. Gdy drzwi się otworzyły, był to znak byśmy po kolei poddali się procesowi oczyszczania kadzidłem i weszli do środka.
Zajęliśmy te same miejsca co dzień wcześniej. W kieliszkach znalazła się ruta więc każdy z nas ją wypił i nastąpiła jak poprzednio niewielka przerwa przed przyjęciem Ayahuaski. Po kilku minutach naczynia zostały napełnione ponownie i w tej samej kolejności, w skupieniu i z wdzięcznością podchodziliśmy by wypić ich zawartość.
Zajęliśmy te same miejsca co w piątek. I znów koło mnie położyła się kochana psina. Ta część była bardzo podobna do poprzednich. Czułem jak Najczystsza Miłość płynie ze mnie do wszystkich. Przytulaliśmy się znów do siebie jak bracia i siostry. Nie mogę w żaden sposób opisać tego uczucia. Było to najcudowniejsze przeżycie jakie miałem w swoim nie tak krótkim przecież przebywaniu w tej rzeczywistości. Pod koniec pojawiły mi się jakieś urządzenia a raczej maszyny. Coś jakby nie z tego świata. Nie wiedziałem co to było i do czego ale zdawałem sobie sprawę, że to jest w pełni działające i funkcjonalne. Była to dość krótka wizja, która zakończyła się tuż przed przerwą i zapaleniem świateł. Jeszcze wspomnę, że krótko po rozpoczęciu wzięło mnie na wymioty jeden jedyny raz podczas tej całej podróży do wnętrza siebie. Musiałem widocznie coś z siebie wyrzucić. Coś co zalegało zarówno na płaszczyźnie czysto fizycznej jak i duchowej.
Po kilkunastu minutach zaczęła się ostatnia część ceremonii. Ta jednak była już dla mnie zupełnie inna. Trudno mi jest opisać to co się działo, gdyż nie mam żadnego odniesienia do tej rzeczywistości. Gdy się położyłem poczułem jak coś, jakaś dziwna nieznana mi siła próbuje dostać się do mnie, by powstrzymać mnie przed tym co robię, przed niesieniem Światła Pokoju i Miłości. Było to coś bardzo mrocznego. Wziąłem wtedy do ręki dordże, czyli prezent który dostałem od Roberta Noble i EosCris by mnie chronił. Uwierzcie mi, że ten amulet ma potężną moc, która mnie wzmacniała. Wtedy przy mnie znalazło się moje zwierzę opiekuńcze czyli smok.
Nie widziałem go tylko czułem jego obecność tuż przy mnie a po chwili doświadczyłem dziwnej rzeczy, jakbyśmy ja i on byli jednym. Przenikaliśmy się nawzajem tworząc coś, co wymyka się wszelkim opisom. Zaczęło mną rzucać po materacu we wszystkie strony. To kładłem się w różnych dziwnych pozycjach, to siadałem skulony, to prostowałem się. Nie wiem jak długo to trwało. Może godzinę a może więcej. Czas przestał wtedy płynąć. Wokół mnie było pusto, tylko szamani obserwowali to co się ze mną działo. Ci którzy byli koło mnie na jakiś czas się odsunęli by mi nie przeszkadzać i bym mógł sam stoczyć tę walkę. Nie wiem też kiedy, ale pojawiła się koło mnie Dominika, która z bliska zaczęła obserwować to co się ze mną działo. Czułem jak mój smok bronił dostępu do mnie. Jednocześnie w swoim wnętrzu za wszelką cenę podtrzymywałem przepływ Energii Kosmosu co dawało mi moc by przetrwać.
Nagle wydałem z siebie głośny wydech i wszystko się uspokoiło. Siedziałem na materacu w bezruchu, niemal zupełnie pozbawiony sił. W tle rozbrzmiewała muzyka, której wcześniej zupełnie nie słyszałem. Regeneracja nastąpiła szybko wtedy zacząłem analizować wydarzenia, których byłem uczestnikiem. W tym samym czasie szaman zapalił światło, co oznaczało koniec ceremonii.
Znów długo siedzieliśmy i dzieliliśmy się swoimi obserwacjami i wrażeniami. Od szamanki Aldony usłyszałem, że na sam koniec, gdy usłyszała mój głośny wydech, mimo tego iż siedziała dość daleko ode mnie, poczuła bardzo nieprzyjemny zapach jakiegoś bytu, którego nie było widać. Być może to było to coś mrocznego co walczyło ze mną i w ten sposób zamanifestowało swoje odejście. Od Dominiki natomiast dowiedziałem się, że gdy siedziała koło mnie obserwując co się ze mną dzieje, w pewnym momencie ujrzała głowę smoka. Trudno było jej to opisać, ale była bardziej niż pewna realności obrazu, który pojawił się przed jej oczami.
Wreszcie zmęczenie dało znać o sobie i jako jeden z ostatnich udałem się na spoczynek.
Niedziela
Śniadanie. Ostatni wspólny posiłek w takim gronie. Ostatnie dyskusje i żarty. Telefony wróciły do nas ale powiem szczerze, wcale za swoim nie tęskniłem. Przyszedł czas na podsumowanie pobytu. W czwartek spotkaliśmy się jako zupełnie obcy sobie ludzie a teraz czujemy się jak rodzina, jak grupa przyjaciół. Szamani stworzyli dla nas niepowtarzalną atmosferę bliskości. I mimo rychłego powrotu do codziennych obowiązków wiedzieliśmy, że nasze życie się odmieniło. U jednych mniej a u innych więcej. Ale u nikogo już nie pozostało takie jakie było przed ceremonią. Wspólnie postanowiliśmy utrzymywać ze sobą kontakt, by się nawzajem wspierać. Gdy piszę te słowa jest początek sierpnia. Niedługo czyli pod koniec miesiąca, dochodzi do skutku nasz wspólny wyjazd.
I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz która się u mnie wydarzyła a którą chcę się z wami podzielić. Oprócz piątki wspaniałych ludzi, poznałem swoją drugą bliźniaczą duszę. To jedna z trzech osób o których pisałem na początku, że ma liczbę mistrzowską 33. Dominika, bo o niej jest tu mowa. Tylko ten kto miał okazję tego doświadczyć, może wiedzieć o czym teraz mówię. To jest coś tak innego niż wszystko, to komunikacja na każdym poziomie, to rozumienie się bez słów. To uczucie jakbyśmy znali się od zawsze i egzystowali wspólnie we wielu, bardzo wielu poprzednich wcieleniach.
Przyszedł czas na spakowanie się. Wymieniliśmy też między sobą numery telefonów by utrzymać ze sobą kontakt. Jeszcze wspólna fotografia na zewnątrz, ostatnie uściski i zaczęliśmy się rozjeżdżać.
Wiem, że było to moje pierwsze spotkanie z Ayahuaską i wiem też że nie ostatnie. Przyjdzie dzień, gdy znów się z nią spotkam, by mogła mnie dalej poprowadzić ku odnalezieniu pełni siebie.
Jeśli ktoś po przeczytaniu tego tekstu poczuł, że wzywa go Aya, niech się nie ogląda tylko szuka na własną rękę kontaktu z szamanami. Jest ich sporo i każdy robi to nieco inaczej. Liczy się jednak efekt końcowy. I na sam koniec jeszcze jedna bardzo ważna uwaga. Jeśli ktokolwiek się zdecyduje na uczestnictwo w ceremonii, niech to będzie w małej grupie, gdzie każdy jest cały czas pod czujnym okiem szamanów, którzy w każdej chwili mogą odpowiednio zareagować, gdyby u kogoś sytuacja wymknęła się spod kontroli. To nie ma miejsca, gdy grupa jest zbyt duża. Może ktoś kto przeczytał ten artykuł trafi do tych samych szamanów u których ja byłem a może odbędzie ceremonię u innych. Nie ma to właściwie znaczenia, gdyż to Aya wybiera w takim przypadku czas i miejsce. Pójdźcie więc za głosem płynącym ze serca.
Życzę Wam wszystkim pełni Miłości i Pokoju. Tylko dzięki nim możemy zbudować świat bez strachu, gdzie będzie miejsce dla każdej istoty.
Grzegorz Świętobor Smoliga
0 komentarzy